Jadę po medal

Anita Szarlik

odcinek Specjalny 2021

Szermierka to takie szybkie szachy. Dobrym szermierzem jest ten, kto potrafi połączyć aspekty fizyczne z analitycznymi. A niepełnosprawność? Jest tylko w głowie – mówi Adrian Castro, reprezentant Polski w szermierce na wózkach na igrzyskach paraolimpijskich w Tokio. I podkreśla, że w końcu przyszedł czas, że paraolimpijczycy budują swoją sportową markę.

Na pierwszym ujęciu widać szermierza, kamera się oddala, okazuje się, że jest na wózku. Potem pojawiają się kolejni polscy olimpijczycy: Anita Włodarczyk, Paweł Fajdek, Justyna Święty-Ersetic… Trenują, wyją z bólu. Ostatnie ujęcie to pan, już bez szermierczej maski, zmęczony, szczęśliwy. Tak w skrócie wygląda najnowsza reklama firmy ORLEN, która jest sponsorem polskiej reprezentacji na igrzyska olimpijskie i paraolimpijskie.

Podoba się pani przekaz?

Bardzo! Zwłaszcza słowa: „Są różne rodzaje zwycięstwa. Każde jest na wagę złota. Największe zwycięstwa to te, które odnosi się samemu ze sobą”. Czyli, że sport to codzienna walka. A jak pan tę reklamę odbiera? 

Ta kampania jest trafiona w punkt. Proszę zwrócić uwagę, że brak w niej rozgraniczenia na olimpijczyków i paraolimpijczyków. Bo sport jest jeden. Strasznie nie lubię, gdy po igrzyskach wylicza się, ile medali zdobyli olimpijczycy, a ile paraolimpijczycy. Pojawiają się dywagacje, skąd różnice w medalach, pytania komu bardziej zależy… A przecież wszystkim zależy tak samo! Każdy pracuje ciężko, żeby ten medal zdobyć. Cieszy mnie, że firma ORLEN nie tylko wspiera sportowców, ale też pomaga w propagowaniu wizerunku paraolimpijczyków. Jako jedna z pierwszych wychodzi z takimi działaniami. To budujące.

A jaki był do tej pory wizerunek paraolimpijczyka? 

Praktycznie żaden. Nie było znanych polskich paraolimpijczyków, nie było czegoś takiego jak ich marka. Sport osób z niepełnosprawnościami czasem był przedstawiany jako swoisty rodzaj rehabilitacji. To nie były zmagania, które miały dostarczać sportowych emocji. Przypomina pani sobie igrzyska paraolimpijskie w Londynie?

Szczerze mówiąc nie.

No właśnie. Nie były w Polsce transmitowane. Co ciekawe z transmisji telewizyjnej zrezygnowały wówczas tylko dwa kraje, których zawodnicy brali udział w zawodach. Dziewięć lat temu nie czułem żadnego zainteresowania polskich mediów czy kibiców.

A brytyjskich, światowych? 

Miałem wrażenie, że cały Londyn, cała Wielka Brytania, cały niemal świat żył tym wydarzeniem. Stadiony wypełnione były po brzegi. To były moje pierwsze igrzyska, szczerze mówiąc ledwo się na nie załapałem. Wcześniej miałem co prawda jakieś sukcesy, choćby drugie miejsce w mistrzostwach świata, ale wciąż traktowałem szermierkę jako hobby. W Londynie niewiele zresztą osiągnąłem – zająłem dopiero 11. miejsce, ale to właśnie te zawody były dla mnie przełomowe. Reakcje zawodników, reakcje publiczności, to było coś pięknego! Moje nastawienie do sportu diametralnie się zmieniło. Zacząłem w szermierkę na serio inwestować, skupiać się na analizie walk, na tym co przynosi punkty.

I wkrótce był pan najlepszy na świecie. 

Na igrzyska w Rio de Janeiro jechałem jako numer 1 w światowym rankingu. Presja była ogromna, wiedziałem, że jadę po medal. Tamten turniej niezbyt się dla mnie jednak układał. Trafiłem na zawodnika, z którym bardzo w tamtym czasie nie lubiłem walczyć. No i przegrałem wejście do finału. Miałem się więc bić o brązowy medal. Tak się złożyło, że po drugiej stronie był też Polak, wówczas numer 2 na świecie, a prywatnie mój przyszły teść. Pierwszy raz walczyliśmy ze sobą. Tę walkę wygrałem 15:8. Oczywiście bardzo się cieszyłem. Medal olimpijski to było coś, o czym marzyłem!

Do Tokio też jedzie pana teść? Będziecie ze sobą walczyć?

Tak, też się zakwalifikował, więc kto wie! To mały turniej – tylko 14 zawodników, ale dobrze obsadzony. Liczyć się będzie każde zawahanie, każdy ruch. Niestety przez pandemię trudno oceniać nam swoją kondycję. Najpierw igrzyska zostały przesunięte, nie można było ćwiczyć. A później okazało się, że czasu jest bardzo mało i trzeba trenować ze zdwojoną siłą.

Szermierka to sport walki, a każdy zawodnik ma własny styl. Musimy więc często zmieniać sparingpartnerów. Ćwiczymy też z pełnosprawnymi szermierzami – oni siadają na wózek i walczymy.

Kto jest dobrym szermierzem? 

Ten, kto potrafi połączyć aspekty fizyczne – refleks, czas reakcji, dynamikę tułowia, ręki – z aspektami psychicznymi i analitycznymi.

Pana mocne strony?

Reakcja na stres i analiza walki w czasie jej trwania. Bo szermierka to takie szybkie szachy. Trzeba wiedzieć, które akcje mają szanse powodzenia, które będą skuteczne, a które zwiodą nas na manowce.

A właściwie dlaczego wybrał pan szermierkę? 

Zawsze kochałem sport, uwielbiałem rower, grałem w piłkę nożną. W wieku 14 lat miałem wypadek na motocyklu. Wypadek boleśnie zniszczył moje plany i marzenia. Na początku trudno było się pozbierać. Pojechałem na obóz aktywnej rehabilitacji, gdzie trafiają ludzie świeżo po złamaniach kręgosłupa, którzy już wiedzą, że z chodzenia będą nici. Muszą nauczyć się podstawowych rzeczy, przede wszystkim jeżdżenia na wózku.

Z pokazem szermierki przyjechał – pierwszy i ostatni raz w historii tych obozów – klub sportowy, zresztą ten, w którym teraz trenuję. Bardzo mi się to spodobało, postanowiłem pojechać na trening do Warszawy. Wciągnęło mnie na tyle, że wkrótce przeprowadziłem się do stolicy. Zaczęły pojawiać się pierwsze sukcesy… A potem przyszedł Londyn, który mnie zmienił na dobre.

Sport to dziś pana główne zajęcie? 

Na co dzień pracuję w firmie AMS, która zajmuje się reklamą zewnętrzną. Na szczęście mogę tę pracę łączyć z treningami, co bardzo sobie cenię. Nie ukrywam, że ogromną pomocą jest program stypendialny firmy ORLEN. Tym bardziej że jest to program długofalowy, nie jest tak bardzo uzależniony od wyników na konkretnych zawodach, jak to ma miejsce przy stypendiach instytucjonalnych. Dzięki temu można się skupić na własnym sportowym rozwoju.

Jak wysokie są to stypendia? 

Nie porównujemy się do piłki nożnej, ale do pozostałych sportów olimpijskich jak najbardziej. Są na takim samym poziomie, niezależnie, czy to sport olimpijski czy paraolimpijski.

Wygląda na to, że ORLEN podpisałby się pod pana mottem, które brzmi „niepełnosprawność jest tylko w głowie”. 

Bo nikt nie powinien być zdefiniowany wyłącznie przez niepełnosprawność. Zdaję sobie sprawę ze swoich ograniczeń, co nie znaczy, że nie mogę realizować się na innych polach, np. w szermierce na wózkach. Oczywiście to nie musi być sport. Każdy powinien szukać swojego celu w życiu.

Hasło „niepełnosprawność jest tylko w głowie” może dotyczyć także osób pełnosprawnych. 

Rzeczywiście wiele osób, które nie miało kontaktu z osobami niepełnosprawnymi, nie wiedzą, jak się zachować. Widzę ten dystans, próbuję go przełamać.

Jak? 

Po prostu otwieram się przed nimi, rozmawiam. To najlepsza droga. Dobrze pamiętam, jak sam przed wypadkiem postrzegałem osoby niepełnosprawne. W ogóle nie dopuszczałem myśli, że może mnie to spotkać. I nagle z dnia na dzień wszystko się zmieniło – to ja byłem na wózku. Zamiast empatii, często ze strony rówieśników odczuwałem litość. To było trudne.

Nauczył się pan reagować? 

Tak, albo… właśnie nie reagować. Na przykład nie wiem, ile razy słyszałem pytanie dziecka w sklepie czy na ulicy: „Co się stało temu panu?”, na co rodzic odpowiada „ten pan ma chore nóżki”. Ręce mi wtedy opadają.

Jaka powinna być odpowiedź rodzica w takiej sytuacji? 

Choćby „nie wiem, synku, ale możemy tego pana zapytać”. Nie mam z tym problemu, rozumiem dziecięcą ciekawość. Te pytania nie są złe, żadna z osób niepełnosprawnych, które znam, by się na nie nie obraziła.

Pewnie często słyszy pan takie pytania ze strony dzieci. Spotyka się pan przecież z nimi w ramach programu „WF z paraolimpijczykiem” pod patronatem ORLENU. Jak wyglądają te szkolne zajęcia?

Dzieciaki poznają szermierkę od podstaw – w końcu mam papiery instruktora! Mam sprzęt dla dzieci, wszyscy więc próbują. To jest szermierka na nogach, bo to głównie pełnosprawne dzieci. Wiem, jak je szkolić, wózek w tym nie przeszkadza. Chodzi też o to, żeby dzieci się nie bały, zobaczyły, że jestem normalnym człowiekiem, który po prostu miał wypadek. Opowiadam też o igrzyskach, zawodach, treningach. To świetna promocja sportu paraolimpijskiego. Uważam, że dzięki niemu zmienia się mentalność ludzi.

Ma pan medal olimpijski, wyniki sportowe, do tego charakterystyczne nazwisko, łatwe do zapamiętania. Czy jest coś, na co warto zwrócić uwagę przy budowaniu marki osobistej sportowca?

To prawda, że nazwisko Castro mało kogo pozostawia obojętnym! A mówiąc serio – przy budowaniu marki najważniejsze jest chyba to, żeby być w stałym kontakcie z kibicami. Bardzo pomocne są w tym portale społecznościowe. Wciąż mam tu dużo do nadrobienia. Z każdym rokiem powtarzam sobie, że się biorę za to na poważnie, że zadbam o regularność wpisów, komentarzy… A potem przychodzą zawody i znowu na nic nie ma czasu.

No właśnie, Tokio już za chwilę! 

Niestety bez publiczności, choć to się oczywiście może jeszcze zmienić. Na szczęście będą transmisje na cały świat.

Pierwsza walka? 

25 sierpnia. Igrzyska paraolimpijskie zaczynają się szablą. My, szermierze, idziemy na pierwszy ogień.

Trzymamy kciuki! Za całą polską reprezentację.  

——————————————————–

Adrian Castro

Urodzony w 1990 r. w Częstochowie. Polski sportowiec, uprawiający szermierkę na wózkach, reprezentant Polski na igrzyskach paraolimpijskich w Tokio. Indywidualnie w szabli wywalczył m.in. brązowy medal mistrzostw świata (2013), wicemistrzostwo Europy (2014) i mistrzostwo świata (2015). Na Letnich Igrzyskach Paraolimpijskich w Rio de Janeiro zajął 3. miejsce w szabli indywidualnie (kat. B). Trenuje w Integracyjnym Klubie Sportowym AWF Warszawa.

PARTNERZY CYKLU